Edukacja w czasach zarazy

Rozglądam się po znajomych – i nieznajomych – nauczycielach na społecznościówkach, zaglądam szkołom przez ramię.

Jestem zaniepokojony.

Zoom, Skype, Hangouts. Ci nieco bardziej ogarnięci – Teams albo Google Classroom. Dosłownie pojedyncze przypadki – LMSy.

Przeciętna szkoła zakłada, że w procesie edukacji w najbliższych tygodniach zmieniło się tylko to, że dzieci siedzą w domach a nie w szkole. Że tradycyjny model edukacji trzeba tylko “przedłużyć” do domów. Że to nic trudnego, że ludzie bez przygotowania, wiedzy i doświadczenia wskoczą na głęboką wodę i przepłyną kanał La Manche. Że darmowe rozwiązania stworzone do pracy grupowej wystarczą do ewolucji nauczania.

Szkoły nie mają zielonego pojęcia o e-learningu. W panice zafundowanej przez ministra rzuciły się do przenoszenia tradycyjnej, dwudziestowiecznej edukacji, w środowisko cyfrowe. Odkrywają koło rzucając kamieniami gdzie popadnie i patrzą, czy w lawinie coś ładnie się toczy. Chyba nikt nie ruszył w stronę uczelni wyższych, które temat mają względnie opanowany lub przynajmniej rozpoznany. Dyrektorzy i nauczyciele uruchamiają kolejne instancje różnych narzędzi, które pozwalają dążyć w stronę tzw. wirtualnej klasy – technicznie rozwinięcia idei szkoły radiowej z australijskiego Outbacku z lat ’50 zeszłego wieku. Sięgają po narzędzia do komunikacji, nie po narzędzia do prowadzenia procesu edukacyjnego. Telekonferencje czy współdzielona tablica nadają się świetnie do spotkań 3-4 osobowych podczas konsultacji, do wyjaśniania dzieciom fragmentów materiału, z którymi mają problem. Wymusza to pracę synchroniczną na ogromnej grupie ludzi, co generuje ogromne obciążenie łącz i usług. Na razie wszystko jeszcze działa, ale gdy Teamsy padną kupa szkół i uczniów zostanie z ręką w nocniku.

My – rodzice – również trafiliśmy na głęboką wodę. Nie mamy sprzętu, nie mamy warunków, nie mamy czasu na szkołę naszych dzieci. Pracujemy – kto może – zdalnie, wspomagamy się urlopami, życzliwością rodziny i przyjaciół, by zapewnić opiekę pociechom. W wielu sytuacjach nie jesteśmy w stanie umożliwić dzieciom spotkania synchronicznego na zaplanowanej przez szkołę wirtualnej lekcji prowadzonej w Zoomie czy innym Discordzie.

Tak, szukam trochę dziury w całym, ale pomyślcie, że niemało jest rodzin w podobnej sytuacji. Rodzin wielodzietnych – trójka czy czwórka dzieci w wieku szkolnym mająca w tym samym czasie zajęcia? Jak? Skąd wziąć sprzęt? Skąd wziąć miejsce na to? Każde z dzieci powinno mieć ciszę i spokój na czas spotkania. A my, rodzice pracujący zdalnie? Ile macie komputerów w domu? My mamy dwa podstawowe stanowiska, chętnych jest czworo. Do tego co drugi dzień dzieci spędzają u Babci. O ile wyczarowanie dodatkowych komputerów jest wykonalne o tyle znalezienie dodatkowych miejsc z odpowiednimi warunkami – już nie.

Szkoły w ogóle nie idą w stronę pracy asynchronicznej. Nie przygotowują materiałów do samodzielnej pracy dla dzieci. Nie próbują wprowadzić narzędzi, które długoterminowo ułatwią im pracę, pomogą ewaluować wyniki, gromadzić materiały. Nie ma w tym wszystkim planu, jest paniczne łapanie powietrza i machanie rękami. To co przesyłają aktualnie szkoły mailami to nie są materiały do samodzielnej nauki. Podręczniki, które mają dzieci nie zostały stworzone do samodzielnej pracy, tylko są podstawą do pracy nauczyciela. Linki do stronek i filmików to chaos, a nie edukacja. Przypadkowe ćwiczonka, teksty w żaden sposób nie związane z programem, sprzeczny z regulacjami zalew reklam czy choćby błędy merytoryczne i językowe – to się nie nadaje dla dzieci. A o tym, co podlinkowano na stronie MEN lepiej zapomnieć – wygląda, że nikt tego nie zweryfikował ani merytorycznie ani jakościowo.

Również jakość tego, co dzieci dostają od nauczycieli woła o pomstę do nieba. Dokumenty nieczytelne, edytorsko leżące, nieraz z błędami. No wstyd. Rozumiem, że nauczyciel biologii w wieku przedemerytalnym nie będzie śmigał w Office czy Photoshopie, ale mógłby poprosić innego nauczyciela o pomoc – przygotować materiał merytorycznie i pozwolić komuś innemu na redakcję. Zresztą problem umiejętności posługiwania się współczesnymi narzędziami nie jest ograniczony tylko do starszych nauczycieli – również ci w okolicach trzydziestki potrafią zrobić taki kit, że zęby bolą.

Organizacyjnie nie bardzo da się to aktualnie ogarnąć, bo minister zrzucił cały problem na szkoły. Każda próbuje to ogarnąć osobno. Iluś ludzi robi to samo, każdy w swoim własnym pudełku. Nie ma szerszej wymiany doświadczeń. To jeden z tych momentów, że centralizacja pozwoliłaby na poprawienie jakości, ograniczenie kosztów i oszczędzenie czasu. Ogarnięcie rozwiązań technicznych i organizacyjnych choćby w ramach gmin, łącząc wiele szkół w klastry edukacyjne umożliwia współdzielenie infrastruktury i łatwe dzielenie się materiałami. Wystarczy wtedy mniejsza liczba osób ogarniętych w nowej sytuacji, bo mogą wspomóc technicznie tych, którzy sobie słabiej radzą. Kilkudziesięciu nauczycieli robiących materiały nawet w gołym edytorze tekstu wspomaganych przez 2-3 redaktorów dostosowujących materiały do nowych realiów – i dzielenie się tymi materiałami – to moim zdaniem recepta na najbliższe tygodnie. Nie ma sensu żeby zadania z historii czy angielskiego – które są przecież powtarzalne, podlegają pewnym schematom – każdy nauczyciel tworzył sam, od podstaw. Jeśli w grupie będzie kilkunastu/więcej nauczycieli danego przedmiotu – mogą podzielić się pracą nad materiałami. Mogą sobie te materiały wzajemnie poprawiać, udoskonalać. Przy tym wszystkim można skorzystać również z pomocy rodziców. Wielu chętnie pomoże, czy to w edycji czy choćby korekcie materiałów, w procesie wdrożenia narzędzi, w rozwoju całego procesu.

Trafiliśmy na bardzo trudny okres, mamy bardzo mało czasu, by zrobić wręcz rewolucję w edukacji. Wiem, że to niełatwe, ale jest okazja zrobić pewne rzeczy dobrze. Na pewno będzie to kosztowało dużo pracy, ogromnym wysiłkiem będzie przestawienie się na inny model edukacji. Docelowo – bo epidemia kiedyś się skończy – pozwoli to utrzymać model blended-learning – nauczania stacjonarnego, wspomaganego w dużym stopniu nowoczesnymi narzędziami nie tylko w klasie, ale i w domu, w ramach powtórek czy poszerzania materiału. Pozwoli również ograniczyć edukacyjne skutki następnych takich klęsk.

Uzupełnienie: Właśnie dowiedzieliśmy się z konferencji prasowej gdańskiego magistratu, że dzieci w klasach 0-III zostały praktycznie porzucone. Od nauczyciela córy usłyszałem przez telefon, że klasy IV i V będą otrzymywały materiały tak jak dotychczas – przez dziennik i mailami. Klasy VI i wyżej będą korzystać z MS Teams.

O tarczach hamulcowych

Bo ludziom się wydaje, że będą mieli nimi gdzie szybciej jeździć.

Widzisz, problem polega na tym, że ciągle operujemy w dwóch rozłącznych przestrzeniach logicznych.

Ja – i jeszcze np Marcin – mówimy o cywilnej jeździe po publicznych drogach w Polsze. W takich warunkach prędkość maksymalna przez większość czasu dla przeciętnego zjadacza marfefki jest wyznaczona (upraszczając) na 50 w mieście i 90 poza miastem, 120 na ekspresówkach (nie wszystkich) i 140 przy wyjeździe na wakacje albo święta. W takich zakresach prędkości mając rozum w głowie a nie w bucie seryjne hamulce na defaultowych oponach w przerośniętym kompakcie, jakim jest Octavia – wystarczają z palcem w zupie. Między kolejnymi hamowaniami jest dość czasu, aby tarcze ostygły i pracowały jak należy.

Z kolei paru szybkich i wściekłych – nie będę wskazywał palcem – żyje w przeświadczeniu, że cały świat jest jednym wielkim torem wyścigowym i na każdej prostej są gotowi położyć dwie paki na blat. Dla nich jazda po mieście oznacza strzał spod świateł i ekstremalne hamowanie kilka sekund później na następnych światłach. Obca im najwyraźniej jest koncepcja płynności ruchu, hamowania silnikiem i zachowywania się na publicznej drodze w sposób przewidywalny i określony w kodeksie ruchu drogowego.

Owszem, są tacy, którzy nie żyją na torze a są po prostu drogowymi nieogarami i dla nich tarcze rozmiaru koła z wozu drabiniastego będą za małe by odprowadzić ciepło z ciągłego hamowania na kilkukilometrowym zjeździe. Im docelowo każde auto się albo zepsuje albo je rozbiją – pozostaje tylko się modlić, aby stało się to, zanim kogoś skrzywdzą.

Jeśli potrzebujesz auto do zwykłej jazdy a nie do zapierdalania po torze to seria w 100% wystarczy. Zwykle przy hamowaniu to zawodzi nasza różowoszara galaretka, nie auto. Jesteśmy w drodze rozproszeni, nie zachowujemy właściwych odstępów, jedziemy za szybko, uważamy, że jakoś to będzie. Możesz kupić GTR-a, R8 czy Countach – ale żadnego z nich w normalnym, cywilizowanym ruchu nie wykorzystasz nawet w 10% – również przy hamowaniu. A 100% możliwości tych aut jesteś w stanie wykorzystać legalnie tylko na dobrym torze i to po latach nauki.

Smutna niestety obserwacja życia na drogach pokazuje, że jak już ktoś dociuła do tego przechodzonego RS4, eMopakieta czy nawet weźmie w leasing porsche to wydaje mu się, że jest lepszy i może więcej. I zapomina, że może i może, ale mu nie wolno. I parkuje jak buła na przejściu dla pieszych, albo na miejscu dla inwalidy, bo tam więcej miejsca i żeby mu nie obili drzwi, cisną dwa złote z groszami po ekspresówkach i autostradach uniemożliwiając innym bezpieczne poruszanie się zgodne z zasadami.

Patrząc na to wszystko, widząc degradację drogowych zachowań wprost proporcjonalną do możliwości lub ceny auta cieszę się, że jestem tylko szarym kurakiem w kapeluszu spokojnie ciągnącym zgodnie z przepisami prawym pasem seryjnym golfem z biedronki. I marzę, aby żaden szybki-ale-bezpieczny nie pozbawił mnie kiedyś możliwości dojechania do celu.

====

Autocytat z odmętów bunia, z dyskusji o rozmiarze tarcz hamulcowych na grupie OCP.

Po trupach do celu

Zbiór notatek z postów buniowych w sprawie zagrożeń bezpieczeństwa stwarzanych przez szmaty wyborcze na skrzyżowaniach i przejściach dla pieszych.

===============

Dziękuję Wam gdańszczanki i gdańszczanie za zaufanie! Według sondażu, który przeprowadziła Gazeta Wyborcza, pierwsza…

Publiée par Paweł Adamowicz sur Dimanche 14 octobre 2018

Kiedy doczekamy się, aby SM wspólnie z GZDiZ usunęła zagrażające nam plakaty wyborcze? Wszystkich opcji, w tym również Pańskiej. GZDiZ twierdzi, że to nie ich problem a SM problemu nie widzi.

Zapraszam do zapoznania się z fotkami: https://www.facebook.com/zbigniew.jarosik/posts/10217677489954461?__tn__=-R

Parę lat temu przerabialiśmy reklamę pana Zdanowicza na estakadzie przy Galerii Bałtyckiej. Teraz jadąc WZ-ką można na wiadukcie w ciągu Cedrowej zobaczyć między innymi Pana banner wyborczy. Rozporządzenie ministerialne mówi, że nie wolno.

Szczerze powiedziawszy czuję, że jako politycy macie w poważaniu nasze bezpieczeństwo i pozwalacie komitetom wyborczym na samowolę. Dla wszystkich kandydatów ważniejsze jest zwycięstwo w wyborach niż porządek i bezpieczeństwo.

DZIĘKUJEMY wszystkim wam za sprzedanie nas.

===============

Największy żal mam do Gdański Zarząd Dróg i Zieleni, że dopuszcza do zasyfienia skrzyżowań i rejonów przejść dla pieszych. Już nawet abstrahując od istniejących przepisów jest jeszcze coś takiego jak zdrowy rozsądek, który mówi, że umieszczanie czegokolwiek rozpraszającego w rejonie przejść i skrzyżowań jest po prostu złe. A GZDiZ ma przecież możliwość niewyrażenia zgody na zajęcie pasa drogowego w miejscach, gdzie MOŻE to stwarzać zagrożenie. I – podkreślam – mówimy tu o instytucji, której obowiązkiem jest dbanie o to, by drogi były dla nas bezpieczne. 10m w każdą stronę od każdego przejścia, skrzyżowania i miejsca włączania się do ruchu powinno być święte.

Druga rzecz – w kwestiach bezpieczeństwa każda sytuacja sporna powinna być rozpatrywana na korzyść zwiększania bezpieczeństwa. SM przyjechało, spojrzało, uznało, że nie stanowi, pojechało. A ja wyjeżdżam między tymi szmatami co dzień. Oni widzą różne rzeczy, ja widzę to skrzyżowanie co najmniej dwa razy dziennie. Oni widzą ruch na Myśliwskiej przez kilka minut, ja nieraz stoję długie kwadranse na balkonie i nie mogę uwierzyć, co tu się odwala.

Jest źle, Panie Prezydencie. Jest źle. Nasze bezpieczeństwo za wasz sukces. Ale – cytując Lorda Farquaada – jest to poświęcenie, na które jesteście gotowi.

Ponownie – DZIĘKUJEMY.

================

Radio Gdańsk S.A., Trojmiasto.pl, brd24.pl – weźmiecie się za temat grupy ludzi owładniętych ambicją i manią władzy tak…

Publiée par Zbigniew Jarosik sur Dimanche 14 octobre 2018

Radio Gdańsk S.A., Trojmiasto.pl, brd24.pl – weźmiecie się za temat grupy ludzi owładniętych ambicją i manią władzy tak potężną, że mają gdzieś nasze bezpieczeństwo?

Trochę fotek z gdańskich ulic. Wszystkie te miejsca są felerne – albo ograniczają widoczność pieszym, albo ograniczają widoczność pieszych, albo zasłaniają znaki albo są umieszczone tak, że mogą rozpraszać kierowcę. Dla każdego z tych zdjęć mogę podać dokładną lokalizację.

Wiele z tych miejsc zgłaszałem już do Gdański Zarząd Dróg i Zieleni przez Kontakt Gdańsk oraz do SM Gdańsk, w kilku przypadkach pokazując palcem patrolom problematyczne miejsca. ŻADNA ze zgłoszonych szmat nie została usunięta.

Gdański Zarząd Dróg i Zieleni zasłania się Art 110 § 5. Kodeksu Wyborczego spychając sprawę na SM zapominając, że problemu mogło nie być, gdyby skorzystali z Art 110 § 1. i nie udzielili zgody na obwieszanie wyjazdów z posesji, okolic przejść dla pieszych i skrzyżowań.

Nie rozumiem czemu jednostka miejska odpowiedzialna za – jak sama nazwa wskazuje – zarządzanie drogami pozwala na zaśmiecanie pasa drogowego w sposób stwarzający jak nie zagrożenie to przynajmniej wywołujący dyskomfort użytkowników.

Prawo polityków do wieszania się na słupach nie może być nadrzędne względem prawa ogółu mieszkańców do bezpiecznego korzystania z dróg.

Przerzucanie odpowiedzialności na SM powoduje, że cała sprawa się rozmywa. Jest to służba niedoinwestowana, z brakami kadrowymi, dowalanie im jeszcze rzeczy które Gdański Zarząd Dróg i Zieleni powinien ogarnąć we własnym zakresie jest zwykłą spychologią prowadzącą do nierozwiązania problemu.

Kolejny dzień włączając się do ruchu widzę szmaty na słupach a nie nadjeżdżające samochody. Na kolejnych przejściach widzę szmaty a nie zbliżających się pieszych.

10 metrów od przejść dla pieszych powinno być święte. Obszary skrzyżowań z obszarem 10m do skrzyżowań powinny być święte. Wszelkie rozpraszacze w obszarze, gdzie pojazdy włączają się do ruchu przecinając ciągi piesze powinny być zakazane. Niech się politycy wieszają na słupach w miejscach, gdzie nie będą przeszkadzać nam, mieszkańcom, w nierobieniu sobie i innym krzywdy.

Paweł Adamowicz, Miasto Gdańsk, Kontakt Gdańsk, Radio Gdańsk S.A., Trojmiasto.pl – to jest właśnie to, o czym marudzę od dawna – nie ma z kim rozmawiać, nikt nie chce się podpisać pod odpowiedzialnością, nie ma komu wyegzekwować naszego bezpieczeństwa, o wygodzie i estetyce już nie wspominając.

=================

Publiée par Zbigniew Jarosik sur Dimanche 14 octobre 2018

Zbigniew Jarosik Szkoda, że wy nie reagujecie równie szybko na zagrożenia, jakie generują dla nas szmaty wyborcze wiszące na skrzyżowaniach, przy przejściach dla pieszych i przy wyjazdach z posesji.

Gdański Zarząd Dróg i Zieleni Panie Zbigniewie,
kolejny raz informujemy o przepisie, który reguluje
Art 110 § 5. Kodeksu Wyborczego – Policja lub straż gminna jest obowiązana usuwać na koszt komitetów wyborczych plakaty i hasła wyborcze, których sposób umieszczenia może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo bezpieczeństwu mienia bądź bezpieczeństwu w ruchu drogowym. Pozdrawiamy

Zbigniew Jarosik Gdański Zarząd Dróg i Zieleni przepraszam, ale … bla-bla-bla.

To wy zarządzacie drogami w Gdańsku, to wy wyrażacie zgodę na zajęcie pasa drogowego i to wy powinniście zajmować się wyegzekwowaniem poprawności owego zajęcia. Dopiero w sytuacjach spornych lub w przypadku braku reakcji na wezwanie powinna wkraczać SM i walić mandaty plus wzywać najdroższą firmę w mieście do usunięcia śmietnika i obciążać kosztami komitety wyborcze.

10 metrów od przejść dla pieszych powinno być święte. Obszary skrzyżowań z obszarem 10m do skrzyżowań powinny być święte. Wszelkie rozpraszacze w obszarze, gdzie pojazdy włączają się do ruchu przecinając ciągi piesze powinny być zakazane. Niech się politycy wieszają na słupach w miejscach, gdzie nie będą przeszkadzać nam, mieszkańcom, w nierobieniu sobie i innym krzywdy.

Zbigniew Jarosik Nie rozumiem czemu jednostka miejska odpowiedzialna za – jak sama nazwa wskazuje – zarządzanie drogami pozwala na zaśmiecanie pasa drogowego w sposób stwarzający jak nie zagrożenie to przynajmniej wywołujący dyskomfort użytkowników.

Prawo polityków do wieszania się na słupach nie może być nadrzędne względem prawa ogółu mieszkańców do bezpiecznego korzystania z dróg.

Przerzucanie odpowiedzialności na SM powoduje, że cała sprawa się rozmywa. Jest to służba niedoinwestowana, z brakami kadrowymi, dowalanie im jeszcze rzeczy które Gdański Zarząd Dróg i Zieleni powinien ogarnąć we własnym zakresie jest zwykłą spychologią prowadzącą do nierozwiązania problemu.

Kolejny dzień włączając się do ruchu widzę szmaty na słupach a nie nadjeżdżające samochody. Na kolejnych przejściach widzę szmaty a nie zbliżających się pieszych.

Paweł Adamowicz, Miasto Gdańsk, Kontakt Gdańsk, Radio Gdańsk S.A., Trojmiasto.pl – to jest właśnie to, o czym marudzę od dawna – nie ma z kim rozmawiać, nikt nie chce się podpisać pod odpowiedzialnością, nie ma komu wyegzekwować naszego bezpieczeństwa, o wygodzie i estetyce już nie wspominając.

Zbigniew Jarosik Gdański Zarząd Dróg i Zieleni Przepraszam, tak mi się właśnie rzuciło w oczy, że raczycie bardzo wybiórczo cytować kodeks wyborczy.

Art 110 § 1. Kodeksu Wyborczego – Na ścianach budynków, przystankach komunikacji publicznej, tablicach i słupach ogłoszeniowych, ogrodzeniach, latarniach, urządzeniach energetycznych, telekomunikacyjnych i innych można umieszczać plakaty i hasła wyborcze wyłącznie po uzyskaniu zgody właściciela lub zarządcy nieruchomości, obiektu albo urządzenia.

Podsumowując – olaliście nasze bezpieczeństwo pozwalając komitetom wyborczym na obwieszanie w pasie drogowym miejsc takich jak wyjazdy z posesji, skrzyżowania, okolice przejść dla pieszych, itp.

DZIĘKUJEMY.

Q50 – zegarek/telefon/lokalizator

Parę miesięcy temu kupiliśmy młodej Q50 – tani lokalizator w formie zegarka.

Podstawowym założeniem przy zakupie była możliwość komunikacji z dzieckiem, nie lokalizacja, więc kiepskie opinie mnie średnio przestraszyły.

Wnioski po kilku miesiącach okazjonalnego używania? Wart swojej ceny. Znaczy – jest tani nie bez powodu.

Zacznijmy od zalet:

  • na pewno cena – poniżej 100pln – w razie zgubienia/zniszczenia nie żal jakoś specjalnie
  • rozmiar i wyprofilowanie – idealnie pasuje na rękę dziecka
  • książka telefoniczna – dziecko może dzwonić tylko pod wpisane numery
  • przyciski szybkiego dzwonienia pod 2 numery
  • wyświetlacz OLED – idealnie czytelny
  • filtr numerów upoważnionych do zadzwonienia na Q50 – marketerzy nie dopadną dziecka
  • odporność mechaniczna – młoda JESZCZE go nie zepsuła
  • odporność na zachlapanie – jakaś jest, młoda 2 razy go zalała, nadal działa
  • brak gier/aparatu/kolorów/bajerów – po 2 dniach już dziecka nie rozprasza
  • przyjemny w dotyku (serio)

Wady:

  • czas pracy na baterii – zapomnijcie o weekendowym wypadzie pod namiot bez powerbanka – 36h to MAX; jeśli wersja OLED drugiego dnia ledwie zipie to nie chcę myśleć nawet o LCD
  • grubość – mógłby być cieńszy – dziecko miewa problem z kurtką, w której są dość mocne ściągacze na rękawach
  • zaślepka portu ładowania – czasem ciężko ją wcisnąć tak, aby się dobrze trzymała
  • lokalizacja – zapomnijcie o precyzyjnym śledzeniu dziecka – i w kwestii czasu jak i miejsca. Namiar pływa, czasem w ogóle nie łapie fixa, czasem przez kilka godzin nie ma aktualizacji choć wiem, że dziecko jest na świeżym powietrzu – pomaga co jakiś czas komunikacja appki z zegarkiem, ale nie zawsze
  • aplikacja – gniot – przynajmniej MyFrap! Jest jeszcze SeTracker, ale mi nie chciał złapać zegarka, u kumpla działa i appka jest lepsza jakościowo. Znaczy MyFrap! robi co ma robić, ale appka ta jest straszna. Niewygodna, brzydka, nieintuicyjna.
  • brak wodoodporności – dystrybutorzy odcinają się od odpowiedzialności za zalanie, choć konstrukcja zegarka sugeruje, że może być wodoodporny.

Podsumowując – produkt wart swojej ceny. Jest tanio za poślednią jakość. Świetnie się sprawdził u nas jako telefon dla dziecka, ale nie odważyłbym się go użyć jako lokalizatora np na Woodstocku. W przypadku dziecka 7+ z jakimś już rozumem i poczuciem odpowiedzialności – sprawdzi się. Dla 3-latka, którego trzeba szukać na plaży czy w centrum handlowym, bo ma lęki separacyjne na poziomie -100 a ciekawość świata 15/10 – odpada.

 

Power Rangers 2017

W sumie gniot. Jak wszystkie PR. Ale przyjemnie odświeżony, parę sensownych pomysłów. Rita przyjemnie brutalna. Bohaterowie tylko trochę debilni. W filmie niewiele się dzieje, finałowa rozwałka trochę bez bigla, choć dzięki przyzwoitemu CGI niegumowa.

Patosik, poprawność polityczna, trochę nuda. Nieśmieszne.

4/10, na zwyrolu 3/10.

 

Murder on the Orient Express

Wow.

Dawno nie oglądałem czegoś tak dobrego. Nie jest to mój mainstream (wiem, to guilty pleasure, ale lubię blockbustery ;D), ale film trzymał mnie od początku do końca.

Film jest klasyczną opowieścią w bardzo dobrym opakowaniu. Nie czytałem książki, widziałem kilka różnych filmów na motywach tej powieści – ten konkretny wymiata. Wypada chyba w końcu dobrać się do źródła.

Doskonały wizualnie, wspaniałe ujęcia, pomysłowe, ale nie nachalne. Efektowny, ale nie efekciarski. Świetna charakteryzacja, kostiumy.

Doskonali aktorzy. Świetna gra aktorska. Bardzo ciekawe przedstawienie postaci.

Akcji właściwie brak. Tu nie ma strzelanin, szalonych pościgów, zabawnych gagów. Klasycznie, powoli, przemyślanie.

Bardzo uczciwe 8/10, obiektywne jak i na zwyrolometrze.

Polecam na spokojne popołudnie w wyrku, może być pod lampkę wina jak ktoś lubi, na pewno nie pod popcorn.

Baywatch 2017

Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu, to … nigdy tego nie róbcie.

Ten film jest fatalny, kretyński, debilny, głupi, beznadziejny, słaby, denny. Jest słaby jak gimbus na kacu po trzech dniach balowania. Jest rzygiem bezsensu, zlepikiem absolutnie kuriozalnych gagów dyndających na obrzeżach skrawków wysranego scenariusza.

Jedyny powód, żeby zobaczyć ten film, to falujące cycki.

Ok, to dwa powody.

… skoro moja żona już dalej nie czyta, bo jest w drodze, aby obić mi gębę to mogę już pisać zgodnie ze zwyrologustem moim bez ryzyka, że straci do mnie całkiem szacunek.

Film jest słaby. Serio-serio, jest słaby. Ale jeśli znajdziecie go gdzieś kiedyś dołączonego do jakiejś Klaudii albo innego Wprostu na wyprzedaży za 7.99 – albo na rynku na stoisku z samymi płytami po 1.99 – to można kupić i puścić gdzieś w tle przy okazji jakiejś dobrze zbakanej imprezy, choćby po to, aby zobaczyć Davida i Pamelę.

Jest parę momentów, kiedy nutka nostalgii lekko dyga w rytm lekko zawstydzonego chichotu, jest parę scen prawie niekiepskich. Wszystko to okraszone momentami CGI rodem z filmów klasy Ę, choć wydaje mi się, że był to zabieg celowy, bo w dzisiejszych czasach to nie kosztuje aż tak dużo.

Szacun dla Rocka, za dystans do siebie, bo tego filmu na poważnie to się chyba nie dało robić, a on chyba jeszcze finansowo tak nie poleciał, aby musieć łapać się tego typu produkcji. Bo ten film można poważnie potraktować tylko w kategorii kręcenia beki z oryginału. Choć nadal beki słabej i ledwie w paru momentach zabawnej.

Obiektywnie 3/10, na zwyrolometrze też 3/10, a i to tylko z szacunku dla obsady.

Najszybsza Tesla ever

Elon Musk i cała ekipa ze SpaceX mogą być z siebie dumni. Zrobili kawał dobrej roboty, pokazali, że się da, pokazali, że nie ma rzeczy niemożliwych.

SpaceX jako pierwsze przerobiło Teslę na gaz. I zrobili to szybciej, niż my, Polacy.

SpaceX jako pierwsze zrobiło auto elektryczne o sensownym zasięgu.

SpaceX jako pierwsze zabezpieczyło auto przed kradzieżą – nawet nasi nie dadzą rady. Przynajmniej w tym dziesięcioleciu.

SpaceX jako pierwsze postanowiło zaparkować auto w sposób absolutnie bezsensowny, nieosiągalny nawet dla Janusza z Białołęki, pokazali, że na Ziemi już naprawdę nie ma gdzie parkować.