Rozglądam się po znajomych – i nieznajomych – nauczycielach na społecznościówkach, zaglądam szkołom przez ramię.
Jestem zaniepokojony.
Zoom, Skype, Hangouts. Ci nieco bardziej ogarnięci – Teams albo Google Classroom. Dosłownie pojedyncze przypadki – LMSy.
Przeciętna szkoła zakłada, że w procesie edukacji w najbliższych tygodniach zmieniło się tylko to, że dzieci siedzą w domach a nie w szkole. Że tradycyjny model edukacji trzeba tylko “przedłużyć” do domów. Że to nic trudnego, że ludzie bez przygotowania, wiedzy i doświadczenia wskoczą na głęboką wodę i przepłyną kanał La Manche. Że darmowe rozwiązania stworzone do pracy grupowej wystarczą do ewolucji nauczania.
Szkoły nie mają zielonego pojęcia o e-learningu. W panice zafundowanej przez ministra rzuciły się do przenoszenia tradycyjnej, dwudziestowiecznej edukacji, w środowisko cyfrowe. Odkrywają koło rzucając kamieniami gdzie popadnie i patrzą, czy w lawinie coś ładnie się toczy. Chyba nikt nie ruszył w stronę uczelni wyższych, które temat mają względnie opanowany lub przynajmniej rozpoznany. Dyrektorzy i nauczyciele uruchamiają kolejne instancje różnych narzędzi, które pozwalają dążyć w stronę tzw. wirtualnej klasy – technicznie rozwinięcia idei szkoły radiowej z australijskiego Outbacku z lat ’50 zeszłego wieku. Sięgają po narzędzia do komunikacji, nie po narzędzia do prowadzenia procesu edukacyjnego. Telekonferencje czy współdzielona tablica nadają się świetnie do spotkań 3-4 osobowych podczas konsultacji, do wyjaśniania dzieciom fragmentów materiału, z którymi mają problem. Wymusza to pracę synchroniczną na ogromnej grupie ludzi, co generuje ogromne obciążenie łącz i usług. Na razie wszystko jeszcze działa, ale gdy Teamsy padną kupa szkół i uczniów zostanie z ręką w nocniku.
My – rodzice – również trafiliśmy na głęboką wodę. Nie mamy sprzętu, nie mamy warunków, nie mamy czasu na szkołę naszych dzieci. Pracujemy – kto może – zdalnie, wspomagamy się urlopami, życzliwością rodziny i przyjaciół, by zapewnić opiekę pociechom. W wielu sytuacjach nie jesteśmy w stanie umożliwić dzieciom spotkania synchronicznego na zaplanowanej przez szkołę wirtualnej lekcji prowadzonej w Zoomie czy innym Discordzie.
Tak, szukam trochę dziury w całym, ale pomyślcie, że niemało jest rodzin w podobnej sytuacji. Rodzin wielodzietnych – trójka czy czwórka dzieci w wieku szkolnym mająca w tym samym czasie zajęcia? Jak? Skąd wziąć sprzęt? Skąd wziąć miejsce na to? Każde z dzieci powinno mieć ciszę i spokój na czas spotkania. A my, rodzice pracujący zdalnie? Ile macie komputerów w domu? My mamy dwa podstawowe stanowiska, chętnych jest czworo. Do tego co drugi dzień dzieci spędzają u Babci. O ile wyczarowanie dodatkowych komputerów jest wykonalne o tyle znalezienie dodatkowych miejsc z odpowiednimi warunkami – już nie.
Szkoły w ogóle nie idą w stronę pracy asynchronicznej. Nie przygotowują materiałów do samodzielnej pracy dla dzieci. Nie próbują wprowadzić narzędzi, które długoterminowo ułatwią im pracę, pomogą ewaluować wyniki, gromadzić materiały. Nie ma w tym wszystkim planu, jest paniczne łapanie powietrza i machanie rękami. To co przesyłają aktualnie szkoły mailami to nie są materiały do samodzielnej nauki. Podręczniki, które mają dzieci nie zostały stworzone do samodzielnej pracy, tylko są podstawą do pracy nauczyciela. Linki do stronek i filmików to chaos, a nie edukacja. Przypadkowe ćwiczonka, teksty w żaden sposób nie związane z programem, sprzeczny z regulacjami zalew reklam czy choćby błędy merytoryczne i językowe – to się nie nadaje dla dzieci. A o tym, co podlinkowano na stronie MEN lepiej zapomnieć – wygląda, że nikt tego nie zweryfikował ani merytorycznie ani jakościowo.
Również jakość tego, co dzieci dostają od nauczycieli woła o pomstę do nieba. Dokumenty nieczytelne, edytorsko leżące, nieraz z błędami. No wstyd. Rozumiem, że nauczyciel biologii w wieku przedemerytalnym nie będzie śmigał w Office czy Photoshopie, ale mógłby poprosić innego nauczyciela o pomoc – przygotować materiał merytorycznie i pozwolić komuś innemu na redakcję. Zresztą problem umiejętności posługiwania się współczesnymi narzędziami nie jest ograniczony tylko do starszych nauczycieli – również ci w okolicach trzydziestki potrafią zrobić taki kit, że zęby bolą.
Organizacyjnie nie bardzo da się to aktualnie ogarnąć, bo minister zrzucił cały problem na szkoły. Każda próbuje to ogarnąć osobno. Iluś ludzi robi to samo, każdy w swoim własnym pudełku. Nie ma szerszej wymiany doświadczeń. To jeden z tych momentów, że centralizacja pozwoliłaby na poprawienie jakości, ograniczenie kosztów i oszczędzenie czasu. Ogarnięcie rozwiązań technicznych i organizacyjnych choćby w ramach gmin, łącząc wiele szkół w klastry edukacyjne umożliwia współdzielenie infrastruktury i łatwe dzielenie się materiałami. Wystarczy wtedy mniejsza liczba osób ogarniętych w nowej sytuacji, bo mogą wspomóc technicznie tych, którzy sobie słabiej radzą. Kilkudziesięciu nauczycieli robiących materiały nawet w gołym edytorze tekstu wspomaganych przez 2-3 redaktorów dostosowujących materiały do nowych realiów – i dzielenie się tymi materiałami – to moim zdaniem recepta na najbliższe tygodnie. Nie ma sensu żeby zadania z historii czy angielskiego – które są przecież powtarzalne, podlegają pewnym schematom – każdy nauczyciel tworzył sam, od podstaw. Jeśli w grupie będzie kilkunastu/więcej nauczycieli danego przedmiotu – mogą podzielić się pracą nad materiałami. Mogą sobie te materiały wzajemnie poprawiać, udoskonalać. Przy tym wszystkim można skorzystać również z pomocy rodziców. Wielu chętnie pomoże, czy to w edycji czy choćby korekcie materiałów, w procesie wdrożenia narzędzi, w rozwoju całego procesu.
Trafiliśmy na bardzo trudny okres, mamy bardzo mało czasu, by zrobić wręcz rewolucję w edukacji. Wiem, że to niełatwe, ale jest okazja zrobić pewne rzeczy dobrze. Na pewno będzie to kosztowało dużo pracy, ogromnym wysiłkiem będzie przestawienie się na inny model edukacji. Docelowo – bo epidemia kiedyś się skończy – pozwoli to utrzymać model blended-learning – nauczania stacjonarnego, wspomaganego w dużym stopniu nowoczesnymi narzędziami nie tylko w klasie, ale i w domu, w ramach powtórek czy poszerzania materiału. Pozwoli również ograniczyć edukacyjne skutki następnych takich klęsk.
Uzupełnienie: Właśnie dowiedzieliśmy się z konferencji prasowej gdańskiego magistratu, że dzieci w klasach 0-III zostały praktycznie porzucone. Od nauczyciela córy usłyszałem przez telefon, że klasy IV i V będą otrzymywały materiały tak jak dotychczas – przez dziennik i mailami. Klasy VI i wyżej będą korzystać z MS Teams.